Bałkany. Ten region przyciągnął moją uwagę. I powstał plan zwiedzenia tej części Europy. Pomysł o tyle niestandardowy, bo wybrałem autostop. Dlaczego? Każdy powie, przecież to niebezpieczne, męczące. Można to zrobić inaczej... Oczywiście, ale już sama metoda zapowiadała przygodę.
Plecak spakowany, zostało tylko powiedzieć „hej przygodo!”. Wyjazd zacząłem autokarem z Lublina do Rzeszowa. Tam ustawiłem się na wylotówce, napisałem na kartonie kierunek jazdy i zdałem się na szczęście. Długo nie musiałem czekać, już po około 30 minutach zatrzymał się pierwszy samochód. Przekroczenie granic kraju nie zajęło dużo czasu, następnym punktem były Słowacja i Węgry. Na Węgrzech poczułem jak daleko jestem od domu, ale doświadczyłem też życzliwości ludzi. Podwożenie kilkanaście kilometrów dalej, abym tylko miał dobre miejsce, czy kupienie zimnego napoju w upalne dni, było czymś normalnym.

 Chciałem jak najszybciej dostać się do Serbii, wiedziałem, że wkroczę do zupełnie innego świata: pierwsza kontrola paszportowa, zderzenie z inną kulturą – to wszystko nadawało klimatu. Rzeczywistość jednak mnie otrzeźwiła. Sześć godzin czekania i patrzenia jak w pełni zapakowane samochody tylko rzucają uśmiechy w moim kierunku lub pokazują, że nie mają miejsca. Po tak długim czasie, usłyszałem trąbienie, okazało się, że w ten sposób kierowca ciężarówki wołał mnie. Plecak w garść, biegiem do samochodu i pierwsze pytanie, dokąd jedziesz? Gdy usłyszałem odpowiedź aż zaniemówiłem, jechał prosto do następnego kraju w moim planie czyli Macedonii. Po tylu godzinach czekania, nie zastanawiałem się.
Miło zapamiętałem Macedonię. Pomocni ludzie, piękne widoki, doskonale działający autostop oraz przepiękne jezioro Ochrydzkie. Tam spotkałem trenera kajakarstwa, który współpracuje z dwoma drużynami z Polski. Sam zagaił rozmowę pytając czy jestem z Polski - w czasie wakacji już spotykał naszych rodaków - autostopowiczów. W końcu mogłem porozmawiać z kimś mniej więcej po polsku.
Następnym krajem była Albania, państwo którego się trochę obawiałem. Granicę macedońsko-albańską przekraczałem w nocy z Albańczykami. Zabawne było to, że ja nie rozumiałem albańskiego, oni nie znali angielskiego, a pomimo tego, dogadywanie się na migi oraz pokazywanie na mapie sprawdziło się. Wysadzili mnie przy motelu w środku nocy, więc nie wiedziałem co mam robić. Na moje szczęście z recepcji wyszedł młody chłopak i kolejny raz doświadczyłem życzliwości. Po chwili rozmowy, chłopak udał się do małego baru i przyniósł mi kawę z rogalikiem.
Oczywiście cały czas próbowałem złapać autostop. Po kilkunastu próbach udało się. Nowy kierowca znał trochę angielski. Gdy dojechaliśmy do miejsca w którym nasze drogi się rozchodziły, powiedział mi, żebym uważał ponieważ jest niebezpiecznie. Dlaczego? Rzucił tylko kilka słów o mafii i odjechał. Była noc, znajdowałem się w jakiejś nieznanej mi wiosce, wszędzie biegały grupy psów, które nie wyglądały przyjaźnie i nie wykazywały chęci do zabawy. Na plecach czułem wzrok tubylców. Nie wiedziałem gdzie mam iść. Znalazłem stację benzynową, połączoną z barem całodobowym i tam zapytałem, czy mogę usiąść i spędzić noc w tym miejscu. Całą noc oglądałem telewizję, rozmawiałem z pracownikiem stacji i baru, który mimo odmowy poczęstował mnie jedzeniem: przyniósł na stół talerz z pysznymi owocami. Gdy zrobiło się jasno, ruszyłem dalej. Po chwili zatrzymało się starsze małżeństwo z którym ruszyłem w dalszą drogę. Cały czas powtarzałem „pa para”, „no taxi”, „no money”, gdyż w Albanii często występują nieoznakowane taksówki. Starsza para zupełnie mnie nie słuchała. Mówili swoje, ja swoje, nikt nikogo nie rozumiał. Dopiero, gdy pani zadzwoniła do syna, który znał angielski, porozmawiałem z nim i to on przez telefon wytłumaczył rodzicom o co mi chodzi. Z boku to zderzenie dwóch języków było zapewne przekomiczne.
Wreszcie dotarłem do Wlory. To spore miasto, ale masa turystów skutecznie zniechęciła mnie do pozostania. Pojechałem wybrzeżem, a miejscem docelowym miała być Saranda. Jednak autostop poszedł już gorzej, zatrzymałem się w połowie drogi w miejscowości Himare i poszedłem na plażę. Ciepła i błękitna woda wynagradzała cały trud dotarcia na miejsce. W Albanii spędziłem trzy dni, podczas których delektowałem się lokalną kuchnią, która opierała się na owocach morza.
Następnym krajem była Czarnogóra, którą tylko przejechałem, bo jak w Serbii, autostop funkcjonował fatalnie. Gdy dotarłem do Mostaru w Bośni i Hercegowinie, byłem pod wielkim wrażeniem. To miasto z wiecznie żywą historią. Ciągle obecne ślady po kulach, wieże dla strzelców, to wszystko nadawało niesamowitego klimatu. Tam też zaznałem gościnności. Jeden Bośniak, tłumaczył mi, że jego obowiązkiem jest swojego gościa napoić i nakarmić. Żałuję tylko, że nie byłem w Sarajewie.
Wjechałem do Serbii. W Belgradzie zakwaterowałem się w klimatycznym hostelu w stylu kubańskim. Podczas całej podróży, wykupiłem tylko 2 noclegi: w Belgradzie i macedońskim Skopje. A reszta nocy? Spałem po prostu na karimacie i pod śpiworem, w miejscu oddalonym od ludzi.
Belgrad sam w sobie był interesującym miastem. Następnego dnia opuściłem jednak stolicę Serbii. musiałem wyjechać busem ponad 30 km za miasto, a następnie iść obok autostrady dobre 10 km do bramek płatniczych! Tam złapałem samochód prosto do Węgier. Obrałem cel – dotarcie do stolicy.
Ta sama procedura. Znalezienie kartonu, napisanie kierunku i na wylotówkę. Długo nie czekałem, zabrała mnie Węgierka, która 20 lat temu z bratem zwiedziła całą Europę Zachodnią. Autostopem! Podczas tej miłej pogawędki na drodze utworzył się korek. Podczas ciągłego ruszania i hamowania, zobaczyłem polską rejestrację! Kiedy pani, która mnie zabrała, zatrąbiła, ja opuściłem szybę w samochodzie i zapytałem czy podrzucą mnie do Polski. Dla młodej pary nie było problemu. Sami wracali z podobnej trasy jednak już swoim samochodem! Tematy do rozmów nam się nie kończyły, a po 2 tygodniach szwendania się, chciałem już po prostu wrócić do domu. Kilka godzin później znalazłem się już w Kielcach i tak do godziny 9 rano, byłem w domu.
Na podsumowanie mogę jedynie napisać, było warto! Nauczyłem się wiele o sobie, poznałem swoje granice i doświadczyłem ludzkiej życzliwości, o której zapominamy na co dzień.

Wiktor Kościelski