Pożar spustoszył dom Józefy Piskorskiej, jej syna Krzysztofa i córki Renaty, pozostawiając ich bez dachu nad głową i odebranym całym dobytkiem. Mimo heroicznego wysiłku ośmiu zastępów straży pożarnej, ogień spowodował ogromne zniszczenia, które jeszcze długo będą przypominać o traumie, jaką rodzina przeżyła. Teraz, gdy potrzebują naszej pomocy bardziej niż kiedykolwiek, możemy stanąć zjednoczeni, by wesprzeć ich w trudnych czasach.
To było niedzielne popołudnie, 7 maja 2023 roku, kiedy pani Józefa usłyszała niepokojące odgłosy dochodzące z drewnianej przybudówki, stojącej za domem. Zaniepokoiło ją to, więc natychmiast zadzwoniła do syna, pytając, czy to on pracuje w pomieszczeniu. Pan Krzysztof zaprzeczył, a następnie pospieszył sprawdzić, co się dzieje.
- Nagle wbiegł do domu i przeraźliwie krzyknął: "Mamo, uciekajmy! Nasz dom płonie!" - opowiada pani Józefa. Pożar rozprzestrzenił się w zastraszającym tempie, a drewniana konstrukcja, w której przechowywano zapasy opału na zimę - węgiel i drewno, stanęła w ogniu jak pochodnia, przenosząc płomienie na dach rodzinnego domu, w którym mieszkali trzej kochający się ludzie.
Pierwsi na miejscu byli sąsiedzi i miejscowa Ochotnicza Straż Pożarna. Przez chwilę próbowali wynieść jakiekolwiek dobra z domu, ale zadymienie i ogromna temperatura uniemożliwiły im to. Kolejne jednostki straży pożarnej walczyły dzielnie, by powstrzymać dalsze rozprzestrzenianie się ognia. To, co zostało ocalone, zostało kompletnie przemoczone wodą.
-Ten dom to było dla mnie wszystko - mówi pani Józefa, schorowana kobieta w wieku 68 lat. -Pralka, lodówka, kuchenka - wszystko było nowe. Z wielkim trudem niedawno przeprowadziliśmy remont, a teraz nie mamy nic. Zaraz po pożarze, karetka przyjechała do staruszki, aby uspokoić jej serce i ciśnienie. Niestety na skutek swojej niepełnosprawności kolejnych kilkanaście dni musiała spędzić w szpitalu.
W spalonym domu mieszkał również syn – także osoba z niepełnosprawnością, oraz córka. Obecnie wszyscy znajdują schronienie u krewnych, ale taki stan nie może trwać zbyt długo, a dotknięci tragedią pragną wrócić do swojego miejsca.
-Starych drzew się nie przesadza - mówi pani Józefa. - Wierzę, że znów stanę na nogi, i moim marzeniem jest przywrócenie domu do takiego stanu, w którym będziemy mogli wreszcie normalnie żyć. Wszystko inne można z czasem nabyć, ale i na to potrzeba czasu.
Pomoc dla dotkniętej tragedią rodziny napłynęła z różnych stron: od sąsiadów, mieszkańców gminy, ośrodka pomocy społecznej, a także od wójta. Rodzina jest im niezmiernie wdzięczna, ale potrzeby są ogromne.
Po pożarze rodzina była pozbawiona nawet najpotrzebniejszych ubrań. To, co udało się uratować, po trzech praniach nadal przesiąkało zapachem sadzy i spalenizny. Brakuje im dosłownie wszystkiego: środków czystości, sprzętu, materiałów budowlanych. Ponadto potrzebują fachowej pomocy elektryków, hydraulików i murarzy, którzy pomogą w planowaniu podniesienia dachu i jego odbudowie.
- Nie prosimy o jałmużnę, ale o wsparcie i pomoc, abyśmy mogli stanąć na własnych nogach i nie obciążać innych - wyjaśnia pani Józefa. -Chcemy odzyskać naszą niezależność, jak to było wcześniej.
Do rozmowy przyłącza się córka, Anna. - Sama jestem wolontariuszką i wielokrotnie pomagałam innym w podobnych sytuacjach. Ostatnio oddałam całe swoje serce i czas, angażując się w działania na rzecz chorującego Czarusia Tarki. Teraz to ja zwracam się z apelem o pomoc dla mojej matki i rodzeństwa - mówi Anna Baranowska, która otworzyła swoje drzwi dla pogorzelców. -Jeśli ktoś z państwa jest w stanie nam pomóc, będę niezmiernie wdzięczna - dodaje z nadzieją w głosie.
Widmo pożaru wciąż unosi się nad życiem Józefy Piskorskiej, jej syna Krzysztofa i córki Renaty. Przeżyli oni tragedię, której skutki dotknęły każdy aspekt ich codzienności. Jednak zamiast poddać się rozpaczy, wznoszą do nas apel o pomoc i wsparcie.
Dlatego zwracamy się do was, drodzy czytelnicy, z prośbą o włączenie się w tę misję. Niech nasza determinacja i dobroć zapełnią ich życie nowymi barwami. Przez zbiórkę środków, dzielenie się potrzebnymi artykułami czy ofertą swoich umiejętności, możemy uczynić niezwykłe rzeczy.
Pomoc można okazać, uczestnicząc w zbiórce na stronie https://szczytny-cel.pl/z/ciechanki ale również poprzez dzielenie się środkami czystości, żywnością oraz ofertą pomocy w odbudowie domu. W przypadku pytań można skontaktować się z córką Anną, pod numerem telefonu 663 708 083.
Każda pomoc, niezależnie od jej formy, jest bezcenna. Nie dajmy pożarowi ostatniego słowa. Ocalmy nadzieję.
Grzegorz Kuczyński