Po tym jak Macierewicz tak kupował sprzęt dla naszej armii by finalnie kupić jak najmniej (vide śmigłowce), a jego największym „sukcesem” było pozbycie się z wojska dowódców doświadczonych na misjach zagranicznych i w strukturach NATO, to aktualnie na WP spływa wręcz rzeka nowego, nowoczesnego sprzętu. No może nie spływa dosłownie a raczej zasypywane jest obietnicami dostarczenia tego sprzętu i to nie tylko z Europy, ale z USA, a nawet dalekiej Korei Południowej. Zamawiany jest sprzęt z całkowitym prawie pominięciem naszego przemysłu zbrojeniowego, brakiem umów offsetowych – co w świetle rozpoczynającego się jutro, 6 września jubileuszowego 30. Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego w Kielcach, zakrawa na swoistą kpinę.
Zakupowy boom zaczął się już w 2018 roku, kiedy to podpisano kontrakt wartości 4,75 mld dolarów przewidujący dostawy dwóch baterii (16 wyrzutni) Patriot z radarem o polu widzenia 120 stopni. Później przyszedł czas na 20 wyrzutni M142 HIMARS. Międzyrządowa umowa została zawarta w lutym 2019 roku i miała wartość 414 mln USD. I były to zakupy raczej nie kwestionowane przez specjalistów wojskowości. Jednak kiedy w 2021 roku Polska ogłosiła zamiar zakupu 250 sztuk czołgów Abrams M1A2 w najnowszej wersji SEPv3 (za 23 mld zł), odezwały się krytyczne opinie. Że najdroższe w zakupie ale i w eksploatacji, że aby mogły swobodnie poruszać się po Polsce należy jeszcze wzmocnić setki mostów w kraju. Bo Abrams waży aż 66 ton a większość mostów w Polsce ma nośność ok. 30 ton. Ganiono też chęć kupna 32 samolotów F-35A, za bagatela 4,6 mld USD (dzisiaj to 21,85 mld zł).
Wybuch wojny na Ukrainie spowodował w naszym MON istną panikę i nagłe przyśpieszenie zakupowego „ciśnienia” u ministra Błaszczaka. Nie zamierzam tu recenzować wszystkich planowanych zakupów ministra (które idą w setki miliardów zł) ale chcę poddać ocenie tylko cztery pozycje – nowe HIMARSY, czołgi i działa z Korei oraz samoloty szkolno-bojowe z tego samego kraju. Tu krytyka zakupów jest wśród fachowców wprost miażdżąca.
Kiedy Ukraina pokazała jak skuteczną bronią są wyrzutnie rakietowe HAIMARS minister Błaszczak zaraz krzyknął – my kupimy ich 500 sztuk. Cywil Błaszczak zapomniał jednak o kilku istotnych sprawach. Po pierwsze 500 wyrzutni to więcej, niż mają obecnie Stany Zjednoczone i cała reszta świata (Singapur, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Jordania i Rumunia). Szacuje się, że amerykańska armia ma teraz ok. 350 takich wyrzutni, a koncern Lockheed Martin deklaruje gotowość produkcji 72 sztuk rocznie! Firma, by spełnić nasze oczekiwania musiałaby produkować przez siedem lat tylko dla Polski. Po drugie koszt zakupu wyrzutni z osprzętem to jedno (bagatela 10 mld dolarów!), a zapewnienie amunicji dla nich to drugie. O zdolnościach bojowych wojsk rakietowych będzie decydowała liczba rakiet, które pozyskamy i czy Polska dostanie prawo produkcji tych rakiet na miejscu, z wykorzystaniem podmiotów z Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Koszt jednego pocisku GMLRS to ok. 166 tys. dolarów, jedna (liczona w sekundach) salwa polskich HIMARS-ów (500 zestawów po 6 pocisków) oznacza koszt zbliżony do 2 mld złotych. Nie stać nas na zapewnienie nawet zapasu pocisków na 7 dni walki dla takiej liczby HIMARS-ów. A tydzień, to w planach NATO czas potrzebny na rozwinięcie sił szybkiego reagowania sojuszu. Tym bardziej, że nawet bardzo ambitny plan strategiczny PiS mówił o zakupie 160 wyrzutni HIMARS. Potem liczbę zredukowano do 56, a umowę podpisaliśmy na zakup 20. Zredukowano też liczbę pocisków z 600 do około 300. System miał powstawać w Polsce – przyleci z USA. Tak PiS modernizuje armię z pominięciem polskiego przemysłu. Skandal i krótkowzroczność.
Każdy już widzi, że 500 wyrzutni HIMARS to albo zwykła propaganda albo co gorsze mrzonka kierownictwa MON. Jednak prawda jest taka, że to artyleria rządzi na polu walki i to od wielu lat. W czasie I wojny światowej 45 procent strat rosyjskich i 58 proc. strat brytyjskich powodowała artyleria. Podczas II wojny światowej ogień artyleryjski był przyczyną 75 proc. strat brytyjskich w Afryce Północnej, 51 proc. strat sowieckich (61 proc. tylko w roku 1945) i 70 proc. strat niemieckich na froncie wschodnim. Amerykanie podczas wojny koreańskiej od ostrzału z dział, haubic i moździerzy oraz rakiet ponieśli 60 procent swoich strat.
Produkujemy w Polsce odpowiednią do wyzwań współczesności artylerię – to armato-haubice Krab, samobieżne działa kalibru 155 mm z lufą o długości 52 kalibrów. To taka polska adaptacja produkowanego w kraju na licencji brytyjskiego systemu wieżowego AS90/52, posadowionego ostatecznie na licencyjnym podwoziu koreańskiej armato-haubicy K9 Thunder. Produkujemy też do niej celną amunicję – typową o zasięgu 32 km i specjalistyczną o donośności 40 km. Amerykański specjalistyczny pocisk Excalibur (zasięg do 60 km, przy skupieniu wystrzeliwanych pocisków ok. 2 m.) w wojennej praktyce zanotował 92 % trafień w promieniu czterech metrów od celu. I jest do tego tańszy od rakiet. Jak twierdzą wojskowi polska amunicja też ma porównywalną celność i chociaż przy mniejszej donośności, jest jednak dużo tańsza. Powinniśmy więc dążyć do wzrostu ilości Krabów w naszym wojsku. Niestety, po wizycie w Korei ministra (a teraz nawet wicepremiera) Błaszczaka ogarnął szał zakupów i chce kupować koreańskie armato-haubice w tym kraju. Racjonalizm dyktowałby zakup samych podwozi (Bumar-Łabędy ma z tym ciągle problemy) ale minister idzie na łatwiznę i znów pomija nasz przemysł. I nie chodzi o jakieś doraźne uzupełnienie w miejsce sprzętu przekazanego Ukrainie. Umowa z Hanwha Defense przewiduje pozyskanie 212 haubic samobieżnych rodziny K9 w wersji K9A1 w latach 2022-2026 – stwierdził minister Błaszczak. Wydamy na to olbrzymie pieniądze, przy okazji zarzynając nasz przemysł zbrojeniowy. Koszt haubic wyniesie 2,4 mld dolarów, to jest około 11,5 mld zł. MON niewiele ujawniło. Wiadomo jedynie, że kupowane będą wozy bez pojazdów wsparcia – wozów amunicyjnych, dowodzenia i inżynieryjnych. Przynajmniej na razie.
- Za 56 Krabów Ukraina płaci 2,7 mld zł, Polska za 212 K9 ma zapłacić 14 mld. Różnica w cenie jest zauważalna i to na korzyść polskiego wyrobu, z którego de facto MON chce zrezygnować – mówił niedawno Bartłomiej Kucharski, analityk Zespołu Badań i Analiz Militarnych.
Dziś Huta Stalowa Wola jest integratorem polskiej wieży, która wywodzi się z brytyjskiego projektu, do której posiada pełnię praw majątkowych, i głębokiej modernizacji koreańskiego podwozia. W podwoziu całkowicie polskie jest zawieszenie, a także wszelkie wyposażenie. Zmiany są na tyle głębokie, że polskie podwozie nie jest wymienne z koreańskim.
Istnieje obawa, ze w przypadku rozpoczęcia budowy haubic K9 polskie zakłady staną się jedynie montowniami. MON twierdzi, że moce przerobowe polskich zakładów są niewielkie, jednak milczy, że HSW kilka razy zwracała uwagę, że może zwiększyć produkcję. Resort nie był zainteresowany. To głupota, czy sabotaż wobec polskiej zbrojeniówki?
Równie źle jest z zakupem czołgów dla armii. Chcemy mieć ok. 1000 wozów bojowych. Po przekazaniu grubo ponad 200 wozów (T-72 i nieznanej liczby PT-91) nasze aktywa mocno się skurczyły. Za parę lat znów będziemy mieli 366 M1 Abrams (2 warianty), 247 Leopardów miejmy nadzieję, że już zmodernizowanych do standardu Leopard 2PL oraz szacunkowo ze 116 PT-91 – razem 729 czołgów. Plan zakłada 1000, więc minister MON chce kupić 180 wozów w Korei. Problem w tym, że te czołgi nie nadają się do walk na europejskim teatrze działań. K2 to dobre czołgi ale zbudowane do warunków geograficznych Korei, mają świetny pancerz czołowy i papierowy boczny. Jest to jednak maszyna rozwojowa i z grubsza nawet określono jak powinna wyglądać w wersji dla Polski. Nie wdając się w szczegóły, wariant K2PL ma mieć prawdziwie solidny pancerz boczny i co ważne zmiany w konstrukcji automatu ładowania amunicji i samej wieży oraz zamontowanie kurtyny separujące amunicję od przedziału załogi. Taki czołg miałby mieć wydłużone podwozie z siedmioma parami kół nośnych. Pojazd bojowy miałby być w dużej mierze produkowany w Polsce. Niestety ministra Błaszczaka ogarnął w pełni szał zakupoholika i 180 wozów chce pozyskać z Korei w oryginalnej wersji. By w razie konfliktu płonęły jak ruskie czołgi w Ukrainie? Co prawda min. Błaszczak zapowiada późniejszą modernizację K2 do wariantu K2PL ale to zwykłe mydlenie oczu opinii publicznej. Z gotowego K2 nie da się zrobić K2PL – trzeba by go ciąć i wydłużać (!). Niemożliwe.
Jedynym rozsądnym wyjściem byłoby kupno jednej, maksimum dwóch kompanii K2 do szkolenia załóg i jak najszybsze opracowanie i uzgodnienie zakresu prac przy czołgu K2PL polskiego i koreańskiego przemysłu. Niestety min. Błaszczaka nie stać na skomplikowane negocjacje i kosztem polskiego przemysłu i polskich pracowników woli wydawać bez sensu nasze pieniądze. A wydawać cudze pieniądze to PiS potrafi najlepiej.
Na koniec parę zdań o zakupie samolotów również w Korei. Fachowcy określają niezbędne minimum polskiego lotnictwa na 7-8 eskadr – 128 (112) samolotów (wstępując do NATO zobowiązaliśmy się do posiadania 180 bojowych samolotów), a będziemy mieli 80 (F-16 i F-35). Niezbędne jest więc dokonanie dalszych zakupów i to minimum 32 samolotów, najlepiej F-16, aby nie tworzyć logistycznego koszmaru. Niestety F-16 jest aktualnie mało dostępny.
Minister Błaszczak chcąc zbliżyć się do tych obietnic zapowiada kupno 3 eskadr koreańskich FA-50 (48 szt.). To jednak tylko lekka maszyna szkolno-bojowa, o prędkości zaledwie 1,5 Macha i ograniczonych zdolnościach bojowych. To niemądry zakup, tym bardziej, że Polska kupiła już niestety samoloty szkolno-treningowe Leonardo M-346 Bielik (16 szt.), co było z kolei sporym błędem rządów PO-PSL. Dzisiaj jedyne zalety FA-50 to stosunkowo niska cena i w miarę szybkie dostawy sprzętu. To za mało, by wydawać nasze pieniądze. Zamiast koreańskich substytutów fachowcy woleliby jednak widzieć w Polsce, też dostępne nieomal od ręki, chociaż droższe, samoloty Eurofighter Typhoon czy Gripen wersji C. Minister Błaszczak coś przebąkuje o kupnie F-15, których ponowny zakup zgłosiły USA. Rodzi się pytanie – wiemy co chcemy kupować czy rzucamy się na produkty, które wskaże najbliższa zbrojeniowa reklama?
Działania MON w tym roku charakteryzuje niespotykany pośpiech. Tymczasem bez względu na ostateczny wynik wojny na Ukrainie, rosyjska armia wyjdzie z niej bardzo osłabiona. Specjaliści uważają, że odbudowa agresywnego potencjału jej wojsk potrwa 6-10 lat i to w zależności od stopnia zdjęcia embarga na podzespoły o wojennym zastosowaniu przez państwa Zachodu. Nie musimy więc tak się śpieszyć. A rozwój naszego przemysłu obronnego jest tak samo istotny, jak kolejne sztuki nowoczesnej broni w naszej armii. O miejscach pracy i oszczędnościach na zakupach dokonywanych w kraju nie mówiąc.
Może więc jednak MON i minister Błaszczak mogliby wziąć coś na wstrzymanie i do kosztownych przecież zakupów podejść z dozą racjonalizmu a nie pośpiechem, który jak mówi przysłowie „dobry jest przy łapaniu pcheł”.
Ryszard Nowosadzki
Łęczna 5 września 2022
Aktualności z Łęcznej i regionu; informacje ważne i ciekawe z Łęcznej i okolic; biznes, sport i kultura w Łęcznej, Lubartowie, Lublinie, Świdniku i Włodawie.