Si vis pacem para bellum, czyli „Jeśli chcesz pokoju przygotuj się do wojny”. To sparafrazowane zdanie z prologu do dzieła „O sztuce wojennej” Wegecjusza, historyka rzymskiego z IV w. n.e. mocno wziął sobie do serca rząd PiS. W ostatnich miesiącach, po okresie stagnacji a wręcz rozbrajania naszej armii przez A. Macierewicza, zapowiedział szereg ogromnych wręcz inwestycji w polskie wojsko. Pytanie tylko, czy wszystkie te zakupy są uzasadnione, czy są racjonalne i czy na nie nas stać?
Jeśli uda się zrealizować wszystkie plany Polska w ciągu kilku, czasem kilkunastu lat, powinna wydać ponad 350 mld zł tylko na nowe rakiety, czołgi, samoloty, śmigłowce czy artylerię. Łącznie na cele obronne w 2023 r. przewidywane są wydatki od 127 do 137 mld zł, z czego 70-80 mld zł może zostać wydane na zakupy sprzętu wojskowego, w zdecydowanej większości pochodzenia zagranicznego, głównie z USA i Korei Płd.
I tak kupiliśmy dwie baterie systemu Patriot z pociskami PAC-3 MSE i systemem dowodzenia IBCS (koszt ponad 16 mld zł – w planach jeszcze 6 baterii za ok. 48 mld zł), program NAREW – rakiety krótkiego zasięgu, wyrzutnie iLauncher i brytyjskie rakiety CAMM (1 bateria 1,5 mld zł brutto, 23 baterie z wyposażeniem to ponad 50 mld zł), 21 Przeciwlotniczych Systemów Rakietowo-Artyleryjskich (PSRA) Pilica+. Razem cały wielowarstwowy system obrony powietrznej będzie kosztować grubo ponad 150 mld zł.
Dla wojsk lądowych zakupujemy 250 czołgów M1A2 Abrams SEPv3 (23 mld zł), 180 czołgów K2 Czarna Pantera (15,5 mld zł), a w planach łączny zakup 1000 spolonizowanych takich czołgów, 500 szt. artylerii rakietowej HIMARS (koszt 20 takich wyrzutni kupionych w 2019 r. wyniósł 1,5 mld zł, a szacowany koszt 500 to nawet 45-60 mld PLN, zależnie od przyjętej opcji), 212 haubic K9A1 Piorun (11 mld zł), 48 haubic Krab z wozami wsparcia i dowodzenia (3,8 mld zł). Siły powietrzne ma wzbogacić 48 samolotów FA-50 (2 wersje za ok. 13,3 mld zł), 32 myśliwce F-35 Lightning II (21 mld zł), 32 śmigłowce AW149 (3 wersje za ok. 8,25 mld zł – za 50 śmigłowców H225M Caracal Polska miała zapłacić 13 mld zł z pełnym offsetem), 98 śmigłowców AH-64 Apache (nie mniej niż 40 mld zł), 24 drony Bayraktar TB2 (1,2 mld zł). Marynarka ma się wzmocnić o 3 fregaty miecznik (ok. 8 mld zł).
Jak kupować to z gestem
Zacznę od słynnych z Ukrainy zestawów HIMARS. Błaszczak tu zaszalał i chce 500 zestawów M142 HIMARS. Taka liczba wyrzutni (ponad 27 dywizjonów) kosztowałoby około 45-60 mld PLN, zależnie od przyjętej opcji. Stać nas na to?
Póki co do Polski trafi jedynie 20 zestawów rakietowych za 414 mln dolarów netto. W skład dywizjonu wejdzie 18 wyrzutni bojowych i dwie wyrzutnie do szkolenia M-142 HIMARS wraz z mizernym zapasem amunicji rakietowej GMLRS i ATACMS oraz szkolnej LCRR. Dostawy będą realizowane do 2023 roku.
Wojskowi mówią jednak wyraźnie – nie liczba zestawów ale zapas amunicji będzie decydował o sile armii. Jeden pocisk GMLRS kosztuje ok. 166 tys. dolarów, więc jedna salwa polskich HIMARS-ów (500 zestawów po 6 pocisków) to koszt zbliżony do 2 mld złotych. Paranoja. Większa, o wielokrotnie dłuższej granicy Ukraina uważa, że 100 zestawów zapewni im możliwość skutecznej kontrofensywy (mają ok. 50 wyrzutni HIMARS i starszych wyrzutni M270). Siły zbrojne USA w 2020 roku miały zapas 410 HIMARS. Ale kto bogatemu Błaszczakowi zabroni?
Amerykanie obiecali Ukrainie 4 nowe zestawy i 1000 rakiet do nich. Tymczasem my przy pierwszej transzy kupiliśmy tylko 270 rakiet bojowych GMLRS i 30 pocisków ATACMS o zasięgu 300 kilometrów.
Wcześniej wojskowi specjaliści szacowali potrzeby na precyzyjne rakiety dalekiego zasięgu na 160 sztuk. Kiedy w 2015 roku podjęto konkretne działania, to chciano pozyskać już tylko trzy dywizjony po 18 wyrzutni. Do tego ok. 1,8 tys. rakiet GMLRS, z których 90 proc. miało być produkowane na licencji w Polsce oraz ponad 50 ATACMS. Głównym wykonawcą miała być polska spółka, a system miał być dostosowany do polskich wymogów (system Topaz, krajowe pojazdy itd.). Postępowanie w 2018 roku anulowano.
Aby zapewnić minimalne zdolności bojowe, w 2019 roku, za 414 mln USD netto, zakupiono 20 wyrzutni HIMARS (jeden dywizjon plus dwie szkolne), z 270 rakietami GMLRS (2,5 salwy dywizjonu!), 30 taktycznymi ATACMS, a także amerykańskim systemem dowodzenia AFATDS i standardowymi pojazdami.
Amerykanie nie są w stanie w kilka lat dostarczyć 500 zestawów. Teraz pojawił się więc nowy wariant – 200 HIMARSÓW z USA i prawie 300 koreańskich K239 Chunmoo. Wyrzutnia koreańska może być załadowana dwoma modułami. Każdy z nich może zawierać: 20 niekierowanych pocisków kalibru 130 mm, 6 kierowanych pocisków kalibru 239 mm, 2 pociski kalibru 400 mm (trwają prace rozwojowe), 1 pocisk kalibru 600 mm (trwają prace rozwojowe). Co prawda rozwój systemu daje nadzieję na wymienność modułów (jednostronną – amerykańskie będą współpracować z koreańską wyrzutnią, ale koreańskie z amerykańską prawdopodobnie nie) i możliwość załadowania K239 amunicją do HIMARSÓW w postaci pocisków GMLRS.
Póki co koreańskie pociski nie są wymienne z amerykańskimi. Mają podobne charakterystyki, systemy naprowadzania, efektywność bojową, ale ich kalibry są inne. Podstawowy pocisk amerykański ma 227 mm, koreański 239 mm; większy pocisk koreański ma kaliber 600 mm, amerykański 610 mm. Jedyne co przemawia za koreańskim systemem to ciut niższa cena i prawdopodobnie łatwiejsza współpraca z przemysłem koreańskim przy polonizacji wyrzutni i ewentualnej produkcji rakiet na terenie Polski. Dla Błaszczaka decydujące wydają się też krótsze terminy dostaw niż systemu amerykańskiego.
Te zakupy rodzą poważne wątpliwości fachowców. Po pierwsze Polsce nie potrzeba aż 500 drogich zestawów z małą ilością amunicji, a mniej zestawów – ok. 200 – za to ze znaczącym zapasem rakiet, i to rakiet produkowanych w Polsce! Używanie dwóch różnych zestawów powoduje kłopoty logistyczne, a to jeden z głównych powodów rosyjskich problemów na Ukrainie. Czy miałby to być amerykański czy koreański system powinni rozstrzygnąć wojskowi i przemysłowi specjaliści, a nie Błaszczak i Kaczyński – obaj z więcej niż mizerną wojskową wiedzą!
Kupą mości panowie
Do czasu wysłania na Ukrainę ok. 240 polskich T-72 i nieznanej liczby PT-91 „Twardy” nasza armia w 13 batalionach czołgów (na różnym poziomie rozwinięcia) miała 780 wozów, w tym: Leopard 2 - 247 szt. (A4, A5 oraz 2PL), PT-91 „Twardy” - 232 szt., T-72 - przynajmniej - 301 szt. Po dozbrojeniu Ukrainy, RP ma sprzęt dla 4 batalionów Leopardów, prawdopodobnie dla 3 batalionów PT-91 i 1 bat. T-72. Brakuje sprzętu dla 5 batalionów czyli 290 wozów bojowych. Zakończenie dostaw kupionych 250 czołgów Abrams w najnowszej wersji SEPv3, planowane jest w 2026 r., co pozwoli wystawić 4 bataliony. Ponadto według ministra Błaszczaka Polska armia kupi w USA 116 używanych czołgów Abrams, co odpowiada kolejnym dwóm batalionom. Za cztery lata w armii będzie 1146 czołgów, ale aż 4 różnych typów.
W NATO najwięcej czołgów mają USA – 8325; Turcja ma 3046 czołgów, ale w tym 1377 archaicznych M-48 i 932 M-60; Grecja - 1243 czołgi; 4. miejsce ma Polska z 780 wozami; Francja 423 czołgi; Niemcy 408 czołgów; W. Brytania 407 czołgów; Włochy 200.
Cezura czterech lat, kiedy to dotrze ostatnia partia najnowocześniejszych Abramsów, jest jednak nie do przyjęcia dla min. Błaszczaka. Dlatego zamówił w Korei Pd. 180 ichnich wozów. Ostatnie z partii K2 trafi do Polski w 2025 roku – wraz z pakietem logistycznym i szkoleniowym oraz amunicją, za 3,43 mld USD. W drugim etapie realizacji umowy ramowej, przewiduje się produkcję w Polsce łącznie 820 czołgów K2PL wraz z szerokim transferem technologii.
Pierwszy element zamówienia – 180 owych K2, to drugi gigantyczny błąd Błaszczaka i całego rządu PiS. O konstrukcji K2 już pisałem, więc tylko przypomnę, że ten dobry czołg ma poważną piętę achillesową. Jest nią papierowe opancerzenie boków czołgu, które przebije byle RPG czy 30 mm działko. Norwegowie kupili K2 ale zamówili tylko jego przebudowaną wersję ze wzmocnionym bocznym pancerzem. I tak powinna zrobić Polska!
Tutaj rodzi się pytanie czy Polsce docelowo potrzeba 1600 czołgów (po wycofaniu resztek T-72 i PT-91) i 27 batalionów pancernych wozów? Mając tak świetne wozy jak Abrams, Leopard a nawet K2 po modernizacji, chce atakować według rosyjskiej strategii, znanej też z bijatyk polskiej szlachty w Rzeczpospolitej Obojga Narodów czyli „kupą mości panowie”. Mam nadzieję, że nie. 1200 czołgów spełnia polskie potrzeby, nawet jeśli rzeczywiście powstanie jeszcze jedna dywizja ogólnowojskowa. W co osobiście wątpię, z przyczyn o których poniżej.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Polsce bardziej niż dodatkowy tysiąc czołgów potrzeba nowoczesnych wozów bojowych piechoty (wciąż mamy 1250 archaicznych BWP-1), niszczycieli czołgów, większej ilości mobilnych moździerzy, setek nowych dronów o możliwościach większych i innych niż Bayraktar TB2.
Sprzęt, którego nie będzie komu obsługiwać
Teoretycznie nas stać, ale najprawdopodobniej będzie to oznaczać gigantyczne kłopoty z gospodarką i dalszą inflację. Co więcej, trudniejszym do rozwiązania problemem niż same pieniądze, mogą tak naprawdę być ludzie. 31 lipca według stanów ewidencyjnych w armii było dokładnie 111 259 żołnierzy zawodowych. Prawie trzystu mniej niż jeszcze rok wcześniej. Takie ujęcie rok do roku zdarza się po raz pierwszy od 2015 r.
Prowadzony przez armię nabór do wojska natrafia na różne hamulce. Z jednej strony jest coraz mniej młodych ludzi w rocznikach, które mogłyby pójść do wojska. Z drugiej, wciąż dobra sytuacja na rynku pracy oznacza, że armia często nie jest w stanie zaproponować warunków konkurencyjnych do tego, co proponują prywatni pracodawcy. Przedłużająca się inflacja, droga energia mogą spowodować znaczne ograniczenie zatrudnienia a nawet falę bankructw. To może zachęcić do wyboru wojska jako drogi kariery, ale z drugiej strony ograniczy liczbę pieniędzy, którymi będzie mogło dysponować państwo.
Tymczasem planowana przez PiS rękoma min. Błaszczaka zakupowa euforia, oprócz zadłużania państwa może spowodować, że kupionego sprzętu nie będzie miał kto obsługiwać. II Rzeczpospolita popełniła wiele błędów w zakresie przygotowania armii do wojny. Jednego jednak się ustrzegła – nie kupowała broni dla której nie miała wykształconych specjalistów, a przede wszystkim wystarczających zapasów amunicji (poświęciłem m.in. temu książkę „Zapobiec klęsce). III RP decyzjami ministra Błaszczaka chce ten kardynalny błąd popełnić. I jak się wydaje jedynie w celach propagandowych i dla utrzymania PiS przy władzy.
Do ilości sprzętu zamawianego przez Błaszczaka potrzeba armii ludzi. Wystarczy powiedzieć, że liczebność jednego batalionu MLRS można oszacować na około 400 żołnierzy. Ale do tego trzeba doliczyć potencjał rozpoznania i logistyki, tworzony w oparciu o wysoce wykwalifikowanych specjalistów szkolonych przez wiele lat! Do samej obsługi 500 HIMARSÓW potrzeba więc 11 tys. żołnierzy a ze współpracującymi łącznie ok. 20 tys. A dywizjony artylerii, bataliony czołgów, obsługa rakiet plot, samolotów, śmigłowców, dronów... Wszystkich wysoko wyspecjalizowanych fachowców trzeba najpierw zwerbować do armii, przeszkolić, wybudować dla nich koszary, a dla sprzętu i amunicji liczne magazyny i garaże. Chyba, że HIMARSY za miliardy mogą wg PiS stać pod chmurką.
Na pewno wśród wyższych wojskowych są i tacy, którzy próbują wytłumaczyć ludziom Błaszczaka nieracjonalność ogromnych i pośpiesznych zakupów. Problem jednak w tym, że mamy już właściwie czas wyborczy i PiS robi różne głupie oraz szkodliwe rzeczy, bo dla nich liczy się tylko wynik wyborczy. Epatują więc niezorientowanych liczbami kupowanego sprzętu, rzekomą dbałością o nasze bezpieczeństwo, chociaż przy części zakupów wyraźnie się przepłaca i zamawia ilości niekoniecznie dla wojska niezbędne. PiS, który za pomącą Macierewicza utrącił zakup Caracali, uzasadniał to m.in. brakiem wystarczającego offsetu. Gdzie jest jasno sprecyzowany offset przy dzisiejszych zakupach?
Nie chcę się mądrzyć ale na podstawie dostępnej literatury i rozmów z wojskowymi można powiedzieć, że należałoby pilnie dokupić sprzęt dla 6 dywizjonów (108 HIMARS czy K239 Chunmoo). Polsce szybko potrzeba też 15-17 dywizjonów samobieżnych armato-haubic czyli do 300 Krabów czy ich odpowiedników (nie ma dostępnych danych ile Krabów zostało w Polsce). Czołgów K2 nie powinno się w ogóle kupować, a jedynie już teraz zamówić 240-300 ich polskich wersji K2PL. Zamawiane ilości sprzętu przeciwlotniczego jak i zakup F-35 są konieczne dla bezpieczeństwa Polek i Polaków. Z tym jednak, że oferta kupna nie powinna oznaczać braku offsetu, możliwości serwisowania uzbrojenia w kraju, chociaż częściowej produkcji sprzętu w Polsce a bezwzględnie wytwarzania amunicji. Tylko tyle, ale dla niektórych aż tyle!
Ryszard Nowosadzki