Już w najbliższą niedzielę, 13 października, rowerzyści z Łęcznej i okolic mogą wziąść udział w rajdzie zamykającym tegoroczny…
Czytaj całośćDrożyzna ...
Kiedyś jak szedłem do sklepu to dobrze wiedziałem co chcę kupić i ile wziąć pieniędzy. Dzisiaj prawie wszędzie płacę kartą, bo nie wiem ile kasy będę musiał wybulić i czy będzie mnie stać na pełne zakupy. Sądzę, że wiele osób ma podobnie.
Teraz powinienem podać wskaźniki inflacji wyliczane przez rządowy GUS i próbować je interpretować co oznaczają dla zwykłego zjadacza chleba jak ja i miliony Polaków. Te procenty rok do roku, miesiąc do miesiąca nie dają jednak tego, co spotykamy w sklepach, punktach usługowych czy na bazarku. Wystarczy więc, że powtórzę za fachowcami – ceny w Polsce na przełomie lat 2019/2020, a więc przed pandemią, rosły najszybciej od ośmiu lat. Według szacunków GUS w styczniu inflacja podskoczyła do 4,4 proc. To więcej nawet niż w Rumunii (3,6 proc.), gdzie tradycyjnie była najwyższa. W krajach strefy euro jest o wiele niższa. W Unii Europejskiej w podobnym tempie rosną ceny tylko na Węgrzech (4,7 proc.).
Dla nas ważne ile tych ciężko zarabianych złotówek musimy wydać na nasze potrzeby. Każdy wie, że coraz więcej. Jak bardzo? Jak wyliczyła jedna z gazet, produkty i usługi zakupione przez czteroosobową rodzinę podrożały o około 1250 zł w listopadzie 2019 r. względem tego samego miesiąca roku 2018. I dalej drożeją w 2020 r.
W 2015 roku, kiedy Andrzej Duda kandydował po raz pierwszy w ramach swojej kampanii zrobił propagandowe zakupy w sieci Biedronka i upublicznił paragon. Po pięciu latach identyczne zakupy zrobiła Wirtualna Polska, by sprawdzić o ile wzrosły ceny i porównać ten „wskaźnik” inflacji ze średnimi zarobkami. Wnioski nie są optymistyczne.
Ten symboliczny „koszyk Dudy” obejmował podstawowe produkty, takie jak cukier, olej, mąka, mleko, margaryna, chleb, jaja czy ser żółty, a także jajko-niespodziankę. W 2015 r. kandydat zapłacił 37,02 zł. Za niemal identyczny „koszyk WP”, różniący się nieznacznie tylko w kilku przypadkach, gdy trzeba było dobrać zamienniki lub przeliczyć gramatury produktów, dziennikarze zapłacili aż 47,28 zł zł. Oznacza to wzrost o 27 proc. Taki sam eksperyment powtórzyli inni dziennikarze. Pojechali tropem prezydenta Dudy i w tej samej Biedronce zrobili takie same zakupy. Oleju o tej nazwie na półkach nie znaleźli i kupili jego odpowiednik, za to jajka, tak jak pięć lat temu obecnemu prezydentowi, udało się im kupić w promocji. Koszt zakupów to 47 zł 16 gr. Czyli jest wyższy o 27 proc.
W tym samym okresie średnie wynagrodzenie w Polsce wzrosło z ok. 4214 zł do ok. 5120 zł, a więc o 21,5 proc. Oznacza to, że wzrost cen podstawowych produktów spożywczych był wyższy niż wzrost dochodów ludności, i to mimo obowiązywania od początku lipca zmienionej matrycy VAT, która zmniejszyła ceny niektórych, jak musztarda, produktów. Ponadto w „koszyku Dudy” nie było masła, szlachetniejszych wędlin, cebuli czy ziemniaków, no i oczywiście owoców. Taki koszyk byłby jeszcze o sporo droższy.
Drożała jednak nie tylko żywność. W górę poszły koszty kupna mieszkania. Oto z oficjalnego raportu Głównego Urzędu Statystycznego ze stycznia 2020 roku wynika, że w stosunku do 2015 r. ceny były w tym okresie wyższe o 23,6 proc. (w tym na rynku pierwotnym – o 17,2 proc., a na rynku wtórnym – o 29,4 proc.).
A po okresie zamknięcia w domach z powodu wirusa w niebo wystrzeliły ceny usług. Każdy kto po odmrożeniu poszedł do fryzjera, stomatologa, prywatnego gabinetu lekarskiego czy rehabilitacyjnego wie o czym piszę. Tak jak po zmianie ogólnokrajowych przepisów niebotycznie podniosły się ceny za wywóz śmieci.
Na osobne omówienie zasługuje jeszcze cena paliw na stacjach. Wrócę aż do 2011 roku. Wtedy to w sierpniu prezes Jarosław Kaczyński wystąpił na konferencji nie z tabletem ale z kanistrem, i grzmiał, że państwo nakłada nieuczciwe podatki na paliwa (rządziło PO-PSL). 12 sierpnia 2011 roku cena benzyny wynosiła wtedy 5,26 zł tyle, że za baryłkę ropy naftowej trzeba było zapłacić wtedy 108 dolarów. Upłynął czas i 3 czerwca 2019 (za rządów PiS) cena na stacji była 5,28 zł, a za baryłkę płacono jedynie 63 dolary za baryłkę. Karma wróciła, ale każdy zapyta skąd taka cena. No cóż, do starych danin i opłat PiS dorzucił nową – opłatę emisyjną. Bo w Polsce, a w pewnym stopniu w Europie, o cenie decydują podatki. U nas są to akcyza, opłata paliwowa, opłata emisyjna oraz podatek VAT. Trzy pierwsze nie zależą od aktualnych cen paliw w rafineriach, lecz są naliczane za litr paliwa. Największym obciążeniem jest akcyza. Stawka akcyzy dla Pb 95 wynosi 1,52 zł/litr, opłaty paliwowej 0,16 zł/litr, a opłaty emisyjnej 0,08 zł/litr. Gdyby ropę rozdawano za darmo, każdy posiadacz auta za litr benzyny musi zapłacić ponad 1,76 zł. Ponad, bo jeszcze jest zarobek rafinerii, koszty dystrybucji, zarobki wszystkich ogniw, no i oczywiście VAT znów dla państwa. Jeżeli kupowaliśmy Pb 95 bardzo tanio – za 3,99 zł/litr, to rząd zabierał w tym jeszcze 0,75 zł w postaci podatku VAT. Płacąc te 3,99 zł/litr państwo pobierało od nas 2,51 zł.
Tu dochodzimy do roli podatków. PiS chwali się obniżeniem PIT o 1 proc. czy zwolnieniem z PIT osób do 26 roku życia. Jednocześnie Andrzej Duda podpisał niemal 20 dokumentów, które zwiększały lub wprowadzały nowe daniny. W 2016 roku PiS przeforsował m.in. podatek od sprzedaży detalicznej, od banków czy deszczu. Rok później wprowadzono drugą stawkę PIT dla najmu (12,5 proc. zamiast 8,5 proc.) i różne kosztowne dal podatników ograniczenia w odliczeniach CIT, podniesiono też akcyzę na e-papierosy. Z kolei w 2018 roku pojawiła się opłata emisyjna, a także przedłużono „tymczasową” podwyżkę VAT (z 22 proc. na 23 proc. i z 7 proc. na 8 proc.). Można tu jeszcze wspomnieć o daninie solidarnościowej czy podatku od platform streamingowych. Za wszystko na końcu płacimy my.
Płacimy za suszę, bo w innych krajach szanują i magazynują deszczówkę, u nas po coraz bardziej ulewnych, ale rzadkich deszczach woda szybko spływa do rzek i mamy inne zagrożenie – powodzie. Zamiast budować małe, lokalne zbiorniki retencyjne, żeby zatrzymywały wodę tam, gdzie spadła, rząd przez kilka ostatnich lat zapowiadał wielkie inwestycje... regulację Wisły i Odry, żeby stały się wodnymi autostradami. Jakby nie wiedział, że regulacja rzek powiększa zagrożenie powodziami i przyspiesza odpływ do morza. Teraz PiS mówi, że chce wydać w tym roku na retencję 400 mln zł, ale to ciągle tylko plany. Przez pięć lat nic nie zrobiono.
Przemysł i cała gospodarka od półtora roku płacą coraz więcej za energię, a koszt energii jest w każdym produkcie i usłudze. W drożejących biletach na pociąg czy autobus, ale i w codziennym chlebie, nabiale, mięsie i wizycie u fryzjera. Nie mówiąc o kosztach utrzymania mieszkania.
Cieszymy się z podwyżki płacy minimalnej. Tylko rząd, podnosząc szybko płacę minimalną, nie zadbał o zwiększenie naszej wydajności. Tymczasem wielu firm nie stać na podwyżki dla wszystkich. Więc żeby na nie zarobić, podnoszą ceny wyrobów. Mamy kolejną przyczynę rozpędzającej się inflacji.
Łęczna 10 lipca 2020
Aktualności z Łęcznej i regionu; informacje ważne i ciekawe z Łęcznej i okolic; biznes, sport i kultura w Łęcznej, Lubartowie, Lublinie, Świdniku i Włodawie.
- rkn