Już w najbliższą niedzielę, 13 października, rowerzyści z Łęcznej i okolic mogą wziąść udział w rajdzie zamykającym tegoroczny…
Czytaj całośćPolski 7TP – niedoceniony czołg
1772 wejścia do 05.01.2022
Przez dziesięciolecia w polskiej historiografii dominowała teza o wyjątkowym zaniedbaniu broni pancernej w armii II Rzeczpospolitej. Prawda, chociaż skomplikowana, była jednak inna. W 1939 roku polskie siły pancerne mając 987 pojazdów pancernych były szóste, siódme co do wielkości na świecie! Podobną liczbę mieli Włosi (ok. 1000 szt.) i Japończycy (1200). Anglicy mieli 1646 czołgów1, razem ok. 2100 pojazdów pancernych. Przodowały trzy kraje: ZSRR (ponad 10 tys. pojazdów), Niemcy (ok. 4300) i Francuzi (ok. 3500, wg innych źródeł nawet 4,2-5,0 tys.2). Uwarunkowania były takie, że walczyć musieliśmy niestety właśnie z Niemcami i Rosjanami.
Zawinić miał ten zły Piłsudski
Totalne zaniedbanie wojsk pancernych w II Rzeczpospolitej to taki sam czarny pijar, jak legenda o naszych ułanach atakujących szablami niemieckie czołgi. Wbrew opiniom z czasów PRL, nasi wojskowi rozumieli potrzebę posiadania odpowiednich sił pancernych. Wystarczy powiedzieć, że skonstruowany w 1917 roku francuski lekki czołg wsparcia piechoty Renault FT-17, już w czerwcu 1919 roku trafił do Polski i to w ilości 120 sztuk. I dlatego, tak na krótko, staliśmy się nawet czwartą potęgą pancerną świata.
Renault FT-17 z upływem lat stawał się przestarzały. Część czołgów udało się sprzedać do Hiszpanii (oficjalnie do Urugwaju) oraz Chin. Jednak w 1939r. na stanie wciąż były 102 czołgi FT-17, z tego 70 w 2. batalionie pancernym w Żurawicy i 32 w dwóch dywizjonach pociągów pancernych (jako drezyny pancerne).
Jednocześnie już w latach 20. XX w. zaczęto szukać następców. Wśród fachowców przeważało przekonanie, że jedynie czołg średni spełnia polskie wymagania na właściwy wóz bojowy pola walki. Uchwała KSUS z 1925 roku określiła parametry takiego czołgu: ciężar około 12 t, odporność pancerza na przebicie pociskami ppanc kal. 13 mm już od 50 m i odporność pancerza czołowego i bocznego na działanie pocisku kalibru nie mniejszego niż 47 mm do 500 m. Uzbrojenie minimum armata 47 mm, nkm 13 mm plot., km 7,9 mm, radiostacja. Były to wymagania bardzo wyprzedzające poglądy panujące w innych armiach, z dzisiejszej perspektywy można śmiało powiedzieć, że wizjonerskie. Problem w tym, że uchwały nie zrealizowano.
Czołgi, przynajmniej trochę podobne do polskich wymagań, jako jedyny na świecie produkował brytyjski koncern Vickers. Wojsko Polskie chciało nawet kupić takie wozy na wyposażenie jednego batalionu czołgów, ale do transakcji szybko nie doszło. Zamiast tego armię zasilono partią nowych, półgąsienicowych samochodów pancernych oraz tankietkami Carden-Loyd Mk VI – angielskim hitem eksportowym, który nabyli w dużych ilościach również Rosjanie i Włosi.
Polska zakupiła w roku 1929 tylko 10 sztuk angielskich tankietek. Po to, by stały się bazą do opracowania własnych konstrukcji. Na decyzję o rozbudowie sił pancernych w oparciu właśnie o tankietki wpłynęły głównie czynniki ekonomiczne – wojska pancerne są bardzo kosztowne, a zaczynał się światowy kryzys. Nie bez wpływu była tu też opinia marszałka Piłsudskiego, który w „Rozkazie w sprawie wojsk automobilowych i innych technicznych z 31.08.1929” stwierdził m.in., iż „w stosunku do tanków rozwój techniki idzie w tak różnych kierunkach, że trudno sobie wyrobić pogląd”.
Skoro trudno przewidzieć w jakim kierunku pójdzie rozwój broni pancernej, to w okresie przejściowym lepiej było szkolić kadry na tanim sprzęcie, a takim były tankietki (Niemcy postąpiły podobnie i rozwój broni pancernej oparli na lekkich – szkolnych PzI i PzII). Decyzję bardzo szybko wprowadzono w życie. Prace projektowe nad polską wersją tankietki Carden-Loyd zaczęły się zaraz po zakupie. Prototypy TK-1, TK-2 powstały już w maju 1931r. Kolejny – TK-3 został zbudowany przez zakłady Ursus, a 14 lipca przyjęto go na uzbrojenie Wojska Polskiego! Rodzime przeróbki sprawiły, że był dużo lepszy od protoplasty – komfort jazdy był nieporównywalnie większy, wzrósł zasięg i prędkość w terenie, a zastosowanie górnego pancerza znacznie poprawiało bezpieczeństwo załogi. Do 1933r. powstało około 300 egzemplarzy TK-3, zamawianych w partiach po 100 sztuk.
W 1934 roku ruszyła seryjna produkcja kolejnej wersji polskiej tankietki. TKS został skonstruowany w Biurze Studiów PZInż przez zespół pod kierunkiem inż. Edwarda Habicha. Główną zmianą była modernizacja kształtu przedniej części kadłuba i wymiana silnika na polski, nieco mocniejszy oraz dodanie polskiego rewelacyjnego wynalazku – obrotowego peryskopu3 dla dowódcy. Wyprodukowano łącznie też prawie 300 egzemplarzy.
W historiografii, zwłaszcza tej z okresu PRL, przyjęło się uważać budowę polskich tankietek za ślepy tor rozwoju broni pancernej w Polsce międzywojennej, a same tankietki za całkowicie odstające od konstrukcji naszych przeciwników, a zwłaszcza III Rzeszy. Rzekomo miał to być wynik niechęci marszałka Piłsudskiego do broni technicznych. Pomijając fakt, że Rosjanie wyprodukowali swojej modyfikacji angielskiej tankietki aż 3328 sztuk i że wiele tankietek powstało we Włoszech, zwykłe porównanie parametrów naszego TKS z niemieckim Pz.Kpfw I, wcale źle o polskich tankietkach nie świadczy. A przecież Pz I był czołgiem we wrześniu 1939 roku najliczniej reprezentowanym w niemieckich jednostkach pancernych!
Niemiecki czołg rozpoznawczy miał dwa karabiny maszynowe 7,92 mm, silnik o mocy 100 KM (73,6 kW) i pancerz 6-13 mm. Po drodze mógł się poruszać z prędkością 40 a w terenie 18 km/godz, osiągając zasięg 140 km po drodze i 100 km w terenie. Nasz TKS miał jeden karabin maszynowy, słabszy, bo 45 konny silnik (33,1 kW), ale osiągał takie same prędkości. a zasięg po drodze miał nawet o 20 km większy! Było to możliwe dzięki mniejszym wymiarom oraz nieznacznie słabszemu opancerzeniu grubości 4-10 mm. Tankietki mając bardzo niską sylwetkę były za to trudne do zauważenia i trafienia. TK-3 i TKS były więc w właściwie równorzędnym przeciwnikiem dla Pz.Kpfw. I.
Polskie konstrukcje nie były złe
W chwili wybuchu wojny Niemcy mieli aż 1445 czołgów PzKpfw Pz I. Drugim najliczniejszym pojazdem pancernym był Pz II – 1223 sztuki. Uzupełniało je 98 Pz III oraz 211 Pz IV.
Pz II był uzbrojony w 1 km 7,92 mm i 1 wkm 20 mm. Silnik o mocy 140 KM (103 kW) zapewniał mu prędkość 40 km/h po drodze oraz zasięg 190 km po drodze i 125 km w terenie. Pancerz o grubości do 14,5 mm (dopiero w późniejszych wersjach 5–35 mm) nie dawał mu dobrej ochrony.
Pz III budowany od 1937 roku był napędzany silnikiem o mocy 230 KM, zapewniającym prędkość 32 km/h. Zarówno kadłub, jak i wieżę, opancerzono płytami grubości zaledwie do 14,5 mm. Dopiero w 50 egzemplarzach wyprodukowanych bezpośrednio przed wojną z Polską zastosowano grubszy, bo 30 mm pancerz z przodu i po bokach kadłuba i wieży (tył kadłuba 20 mm). Uzbrojenie czołgu stanowiło działo 37 mm L/45 oraz trzy karabiny maszynowe kalibru 7,92 mm.
Kolejny niemiecki czołg średni Pz IV miał w 1939 roku kadłub opancerzony płytami 20 mm z przodu, 15 mm z tyłu i z boku, wieżę od 30 mm z frontu do 10 mm z tyłu. Uzbrojenie stanowiła krótkolufowa armata 7,5 cm L/24 oraz dwa karabiny maszynowe MG 34 (jeden w kadłubie i jeden w wieży).
Co mogła im przeciwstawić Polska?
Do połowy lat 30. Wojsko Polskie nie dysponowało żadną wyspecjalizowaną bronią przeciwpancerną. W 1935 roku kupiliśmy od koncernu Bofors bardzo dobre 37 mm działa przeciwpancerne. W 1939 już ok. 1200 tych dział mogło zwalczać pancerne zagony. Niewielkie, łatwe do ukrycia, proste w manewrowaniu działka były w stanie przebić pancerz każdego niemieckiego czołgu z odległości 500 m, a większości nawet z 1000 metrów4. Było też jeszcze prawie 400 po rosyjskich dział 75 mm, przystosowanych do prowadzenia ognia przeciwpancernego. Na koniec piechota i kawaleria dysponowały ok. 3500 szt. karabinów przeciwpancernych „Ur”, które z odległości 300 metrów przebijały pancerz grubości 15 mm, a z odległości 150 metrów nawet 33 mm. Na koniec niemieckie czołgi mogły być oczywiście zwalczane przez dozbrojone w nkm 20 mm polskie tankietki TKS oraz czołgi 7TP z ich świetnym działkiem 37 mm.
Od momentu zakupu licencji tankietki Carden-Loyd Mk.VI i podjęciu w Polsce produkcji TK-3 i TKS, zdawano sobie sprawę, że tankietka uzbrojona w ciężki karabin maszynowy 7,92 mm nie może walczyć skutecznie z pojazdami pancernymi, a nadaje się jedynie do zwalczania siły żywej i pojazdów nieopancerzonych. Planowano więc zastosowanie karabinu maszynowego 13,2 mm wz. 25 Hotchkiss. Ponieważ w testach jego przebijalność pancerza okazała się niska, zrezygnowano z tej broni na rzecz uzbrojenia tankietek w działko kalibru 20 mm. Wszystko szło jednak jak po grudzie. Z powodu różnych błędów5 wkm 20 mm skonstruowano dopiero w 1937 roku w Fabryce Karabinów w Warszawie, a o przyjęciu na wyposażenie wojska zdecydowano w 1938 roku. Kolejne błędne decyzje co do miejsca produkcji spowodowały, że zamiast wyprodukować ok. 100-150 sztuk nkm 20 mm, powstało ich zaledwie do 50 egzemplarzy.
W efekcie zamiast planowanego uzbrojenia 115-150 tankietek w nkm 20 mm, uzbrojono tak zaledwie 23-24 TKS. A jak były skuteczne w walce z niemieckimi czołgami, opisał gen. Franciszek Skibiński, relacjonując wydarzenia z 9 września podczas obrony Łańcuta. – TKS-y ruszyły – najpierw kolumną, w wąwozie drogi, wzbijając chmury kurzu, paręset metrów od wsi rozwinęły się w linię po obu stronach drogi. (…) Rozległy się powolne, basowe serie najcięższych karabinów maszynowych, w które uzbrojone były czołgi TKS. Cóż za wspaniałe przeżycie – widok niemieckiego odwrotu! Najpierw jeden, później drugi, a jeszcze później trzeci czołg niemiecki wyraźnie zakulał i stanął. Załogi wyskakiwały prościutko pod ogień broni maszynowej – napisał6.
Tu należy dodać, że TK-3 i TKS, nawet z działkiem 20 mm, zawsze jednak miały być w polskiej doktrynie tylko pojazdami rozpoznawczymi, a wojsko chciało prawdziwych czołgów, przynajmniej w lekkiej wersji. I taki czołg powstał.
W tym samym roku, w którym wyprodukowano w kraju pierwszą TK-3, zakupiono w Wielkiej Brytanii 38 czołgów lekkich Vickers E oraz licencję na ich produkcję w kraju. Vickers nie spełnił oczekiwań wojskowych, ale Wojskowy Instytut Badań Inżynierii niemal natychmiast po zakupie licencji rozpoczął projektowanie własnego czołgu, tylko wzorowanego na Vickersie. Zastosowano inny silnik – wysokoprężny Sauer BLDb przekonstruowany do mocy 110 KM (81 kW). Po serii prób czołg pod nazwą 7TP, wiosną 1935 roku został zatwierdzony do produkcji. Zamówiono, jako wariant przejściowy, 22 wozy w wersji dwuwieżowej z dwoma km. Dzięki temu, że w tym samym czasie armia zainteresowała się armatą przeciwpancerną kal. 37 mm firmy Bofors, szybko dogadano się ze Szwedami, że opracują również wieżę z tym działem dla naszych czołgów lekkich. W połowie 1937 roku ruszyła produkcja dodatkowo poprawionych 7TP w wersji jednowieżowej z działkiem przeciwpancernym i km w wieży.
Skoro wszystko szło tak dobrze to dlaczego do wojny z Niemcami mogliśmy wystawić raptem dwa bataliony i jeszcze 2 kompanie naszych 7TP?
Cóż, specjaliści orzekli, że opancerzenie 7TP o grubości 5-17 mm jest zbyt słabe. Potwierdziły to wyniki prób balistycznych prowadzonych przed wojną. Wozy tego typu były więc dość łatwym celem, zarówno dla wozów bojowych przeciwnika, jak i ich przeciwpancernej broni piechoty. Pz II mogły przebić pancerz naszego 7TP ze 100 m, standardowe niemieckie działo ppanc. z początku wojny 3,7 cm PAK 34/35 mogło niszczyć czołgi 7TP z dystansu nawet ponad 1000 m7.
Błędne decyzje, zła organizacja
Wnioski te znalazły potwierdzenie w toku wojny domowej w Hiszpanii, gdzie czołgi lekkie o parametrach zbliżonych do 7TP były dość łatwo unieszkodliwiane przez broń przeciwpancerną. Stąd też zaproponowano pogrubienie opancerzenia 7TP do 40 mm z przodu i 17 mm po bokach8. Według innego projektu nowy czołg oparty o 7TP miał posiadać pancerz o grubości maksymalnej do 30 mm dodatkowo lepiej ukształtowany. Zabieg taki zdecydowanie poprawiłby możliwości bojowe czołgu, który mógłby być wówczas od czoła skutecznie rażony pociskami standardowych armat 37 mm dopiero z odległości około 500 m. Prawdopodobnie kilka (kilkanaście?) tak zmodernizowanych wozów zostało wyprodukowanych przed samym wybuchem wojny, a także już w trakcie działań.
Niestety, zamiast produkować dalej niezłe jednak 7TP (zdecydowanie lepsze od niemieckich Pz I i II, a porównywalne Pz III), nasi decydenci postanowili w ogóle wstrzymać produkcję czołgu, czekając na opracowanie nowej wzmocnionej wersji. W efekcie zabrakło i tych trochę niedoskonałych 7TP jak i następcy 9TP.
Co więcej większość dowódców widziała czołgi w szeregach piechoty, jako jej wsparcie. A do tego ani 7TP, ani nawet 9TP się nie nadawał. Potrzeba by było czołgu średniego, o jeszcze grubszym pancerzu.
Czołg 7TP i jego lepiej opancerzona wersja byłyby natomiast świetne w roli ruchomego odwodu przeciwpancernego, nadawały się do błyskawicznych i zaskakujących uderzeń na czołgi wroga. Najlepiej w ramach szybkich, zmotoryzowanych jednostek piechoty, dział i czołgów właśnie. W planie modernizacji Wojska Polskiego przewidziano nawet stworzenie czterech takich brygad. Przed wojną powstała tylko jedna – 10. Brygada Kawalerii płk St. Maczka, do tego słabo wyposażona i uzbrojona. Drugą – Warszawską Brygadę Pancerno-Motorową powołano tuż przed wojną, a kończono dozbrajać już w trakcie jej trwania.
Było to o tyle dziwne, że generałowie będący w 1939 roku na szczytach władzy, podczas wojny z bolszewikami, kiedy kraj był w o wiele trudniejszej sytuacji gospodarczej, a wojsku brakowało nawet mundurów, potrafili wykorzystać każdą najmniejszą możliwość, by pokonać wroga. Mało kto wie, że podczas wojny 1920 roku Polacy byli prekursorami w wykorzystaniu kombinowanych związków zmotoryzowanych piechoty, wspartych działami i pojazdami pancernymi! 20 lat później Rydz-Śmigły i wielu innych, jakby o tym zapomnieli.
Zagony na Kowel i Żytomierz w 1920 roku są tego najlepszym przykładem. Jednostki użyte w tych operacjach zgrupowano co prawda doraźnie, mocno improwizując, ale za to okazały się bardzo skuteczne.
Zagon na Żytomierz miał miejsce 26 kwietnia 1920 roku w trakcie wyprawy kijowskiej. Przeciwnikiem wojsk polsko-ukraińskich była na tym odcinku 12. Armia bolszewicka. Celem akcji żytomierskiej było przecięcie linii komunikacyjnych i zaopatrzeniowych Rosjan, którzy otrzymywali dostawy poprzez Husiatyn i Żytomierz. W celu opanowania tego ostatniego utworzono grupę zmotoryzowaną pod dowództwem ppłk. Dąb-Biernackiego. Kombinowana grupa szybka składała się z oddziałów 1. pułku piechoty legionów, kompanii saperów i dywizjonu jazdy. Wyposażono ją w 40 ciężarówek (półgąsiennicowe Fiat i Packard o pełnych kołach), do holowania baterii dział 75 mm użyto ciężarówek Daimler z napędem na cztery koła. Dodatkowe wsparcie zapewniły samochody pancerne Ford FT-B. Korzystając z rozpoznania lotniczego kombinowany oddział szybki w ciągu półtorej doby marszu zajął oddalony o 80 km Żytomierz, wprowadzając sowieckie wojska w konsternację i duże kłopoty.
Zagon na Kowel pod dowództwem mjr Bochenka to kolejny klasyczny (dzisiaj) przykład użycia zmotoryzowanych wojsk szybkich. Dwa bataliony piechoty, z 26. pp 7. DP, wsadzone na samochody, wsparte prowizorycznie zmotoryzowanymi dwoma bateriami artylerii z 7. dap oraz szwadronem dziewięciu samochodów pancernych Ford FT-B (razem około 1000 żołnierzy i 54 ciężarówki – marek Packard, Berliet i Fiat), dostały zadanie zajęcia Kowla i utrzymania go do czasu nadejścia sił głównych maszerującej piechoty. Kolumna ruszyła około południa 11 września 1920r. z Włodawy, początkowo pod Brześć, następnie skręciła na południe w kierunku Kowla, obchodząc pozycje 58. Dywizji Strzelców z 12. Armii Sowietów. Do miasta dotarła 12 września ok. godz. 14 przebywając 130 km. Improwizowany oddział motorowy poruszał się także nocą, tocząc sporadyczne walki, naprawiając sprzęt i zniszczone mosty na trasie marszu, osiągając średnią prędkość 12 km/h.
Niestety te nowatorskie na ówczesne czasy zasady użycia wojsk zmotoryzowanych szybko poszły w zapomnienie, czy też nawet były marginalizowane w armii. Zarówno za Piłsudskiego, jak i Rydza-Śmigłego, powstawały różne plany stworzenia wojsk szybkich. Do ich realizacji na odpowiednią skalę jednak nie doszło. To jeden z istotnych powodów tak szybkich postępów niemieckich we wrześniu 1939 roku.
Zamiast podsumowania
Brak zmotoryzowanych oddziałów piechoty wspartych czołgami, artylerią i innymi służbami, jak również brak tzw. oddziałów zaporowych (postulowanych m.in. przez gen. Kutrzebę), które wyposażone w zmotoryzowane działa przeciwpancerne, oddziały saperów i piechotę mogłyby powstrzymywać niemieckie (czy rosyjskie) oddziały pancerne był jedną z przyczyn tak szybkiej klęski Wojska Polskiego w 1939 roku.
Najsmutniejsze, że polski przemysł miał możliwości wyprodukowania odpowiedniej ilości niezłych czołgów, większej ilości dział przeciwpancernych oraz samochodów i transporterów zarówno dla dział, jak i towarzyszącej im piechoty. Zabrakło wyobraźni, racjonalnego gospodarowania i umiejętności przewidywania. Nie mówię, że Polska mogła wygrać z Niemcami w 1939 roku. Twierdzę, że gdyby umiejętnie wykorzystano potencjał II Rzeczpospolitej, to Wehrmacht wolniej zajmowałby polskie ziemie. Wtedy, być może Francuzi w imię własnych interesów, podjęliby bardziej zdecydowane działania na zachodzie. Być może Stalin wahałby się nad atakiem na Polskę. Być może historia II wojny światowej wyglądałaby inaczej. Zainteresowanych prawdą o przygotowaniach Polski do wojny zapraszam do lektury książki „Zapobiec klęsce”. Wiele, wydawałoby się oczywistych spraw, prezentuje ona w innym zupełnie świetle.
Ryszard Nowosadzki
Tekst powstał w oparciu o książkę R. Nowosadzkiego "Zapobiec klęsce...", publikowany też na Historykon.pl.
Przypisy:
1. J.R.M. Butler, Grand Strategy, t. II, Londyn 1957, s. 25
2. M. Zgórniak, Sytuacja militarna Europy w okresie kryzysu politycznego 1938r., W-wa 1979, s. 179-180
3. Oryginalna polska konstrukcja mjr inż. Rudolfa Gundlacha pozwalająca na swobodną obserwację zarówno do przodu jak i do tyłu. Peryskop Gundlacha zastosowano w tankietkach i czołgach 7TP. Licencję kupili Anglicy, skopiowali nielegalnie Rosjanie do m.in. T-34. Stał się podstawą dla wszystkich peryskopów czołgowych II wojny światowej.
Odnośnie przebijalności pancerza przez polskie działa 37 mm, dane są rozbieżne. Według danych szwedzkich i fińskiej instrukcji – przy płycie pancernej nachylonej pod kątem 30° od pionu: 40 mm na 300 m, 33 mm na 500 m, 18 mm na 1000 m. Spotykane są również wartości: 40 mm na 500 m; 25 mm na 1000 m. Opracowanie Czołg lekki 7TP – część pierwsza, Militaria vol.1 No.5 – zeszyt specjalny podaje dla płyty pancernej ustawionej prostopadle: 60 mm na 300 m, 48 mm na 500 m, 30 mm na 1000 m, 23 mm na 1500 m, 20 mm na 2000 m.
4. R. Nowosadzki, Zapobiec klęsce …, Lublin 2017, s. 110-111
5. Żołnierze generała Maczka, Muzeum Tradycji Niepodległościowych, folder wystawy Łódź 2010r
6. W. Kozaczuk, Wehrmacht 1933-1939, Warszawa 1978, s. 323
7. L. Komuda, Polski czołg lekki 7TP, Typy Broni i Uzbrojenia, nr 21, Warszawa 1973, s. 13
8. Tamże, s. 13
Bibliografia:
Nowosadzki, Zapobiec klęsce …, Lublin 2017
Szubański, Polska broń pancerna 1939, W-wa 1982
Kozaczuk, Wehrmacht 1933-1939, Warszawa 1978
Jońca, R. Szubański, J. Tarczyński, Pojazdy Wojska Polskiego 1939, W-wa 1990
Zgórniak, Sytuacja militarna Europy w okresie kryzysu politycznego 1938r., W-wa 1979
J.R.M. Butler, Grand Strategy, t. II, Londyn 1957
Chrzanowski, Motoryzacja Wojska Polskiego 1921-1939, W-wa 2007,
Jagiełło, Piechota Wojska Polskiego 1918-1939, W-wa 2005
Pawłowski, Uwaga! Czołgi!, Toruń 2006
Kozłowski, Wojsko Polskie 1936-1939. Próby modernizacji i rozbudowy, W-wa 1974
Wyszczelski, W obliczu wojny. Wojsko Polskie1935-1939, W-wa 2008
Gondek, Wywiad polski w III Rzeszy 1933-1939, W-wa 1978
Magnuski, Produkcja czołgów 7TP, 1935-1936 r., Nowa Technika Wojskowa, nr 12/96
Lublin 14.04.2021
- Ryszard Nowosadzki